Tereny zieleni przynoszą bardzo wiele korzyści, które niekoniecznie muszą być wprost przeliczane na pieniądze. Choć gdyby się uprzeć, to i to można zrobić. Wartość da się oszacować opierając się na tym, co nam zieleń daje: oczyszczanie powietrza, zatrzymywanie wody w krajobrazie, ograniczanie presji na infrastrukturę wodno-kanalizacyjną czy wyraźny wzrost cen pobliskich nieruchomości - mówi prof. Jakub Kronenberg, ekonomista z Instytutu Gospodarki Przestrzennej Wydziału Ekonomiczno-Socjologicznego Uniwersytetu Łódzkiego
Musimy zbiednieć, żeby żyć szczęśliwie – pod takim tytułem ukazał się jeden z Pana wywiadów. Teza dotyczyła skali wzrostu gospodarczego. A czy można tę myśl zawęzić i ująć w podobny sposób, odnosząc do rozwoju miast?
Nie musimy nieustanie dążyć do zwiększania poziomu naszego bogactwa. Sam wzrost PKB nie daje nam szczęścia. Chodzi więc o to, by odmiennie kłaść akcenty, stawiać na jakość życia. Oczywiście można to przenieść na inne sfery, nie tylko gospodarkę i konsumpcję, ale też na przykład na zarządzanie zielenią miejską. Zbyt hojnie dysponujemy tego typu terenami w miastach. W obowiązujących studiach zagospodarowania przestrzennego jest zdecydowanie za dużo zaplanowanej zabudowy. Obliczono, że gdyby w Polsce zostały zrealizowane wszystkie inwestycje w miejscach, w których budowa jest możliwa, powstałyby mieszkania dla przynajmniej 200 milionów ludzi. To liczba kilkukrotnie przewyższająca liczbę mieszkańców całego kraju, całkowicie nieadekwatna do naszych potrzeb. Efektem tego jest zabudowa chaotyczna i powstająca niekoniecznie tam, gdzie jest potrzebna. W dodatku, z braku zapotrzebowania, wiele z tych mieszkań nigdy nie powstanie, mimo iż zostało na nie przeznaczone miejsce.
Zawsze jest kontrargument, że tereny inwestycyjne zarabiają, a zielone – nie.
Parki nie muszą zarabiać wprost, żeby ich rola była uzasadniona. Tereny zieleni przynoszą bardzo wiele korzyści, które niekoniecznie muszą być wprost przeliczane na pieniądze. Choć gdyby się uprzeć, to i to można zrobić. Wartość da się oszacować opierając się na tym, co nam zieleń daje: oczyszczanie powietrza, zatrzymywanie wody w krajobrazie, ograniczanie presji na infrastrukturę wodno-kanalizacyjną czy wyraźny wzrost cen pobliskich nieruchomości. Zaznaczę, że nie tylko parki dostarczają tych korzyści, ale również inne, nieformalne tereny zieleni, czyli zarastające pola i łąki, nieużytki wokół torów kolejowych itd. W obrębie miast takich terenów jest więcej niż parków, ogrodów i lasów.
Jakie trendy rysują się na horyzoncie, jeśli chodzi o rozwój miast w tej dekadzie? Czego należy się spodziewać, co będzie się zmieniać?
Należy się spodziewać dalszego ograniczania ruchu aut w miastach, postępować będzie odwrót od planowania miast dla samochodów i popularyzacja transportu niezmotoryzowanego. Kładziony będzie nacisk na infrastrukturę zieloną, tworzenie uporządkowanych, usystematyzowanych i wzajemnie ze sobą powiązanych terenów zieleni. Bo to sprzyja chodzeniu po mieście czy jeżdżeniu rowerem, może wiec zachęcić do rezygnacji z samochodu. Rosnąć będzie też znaczenie transportu zbiorowego. Już dziś w wielu aglomeracjach postępują znaczące inwestycje, na przykład kolejowe, tak jak w Łodzi, gdzie jest coraz więcej połączeń w obrębie samego miasta, a będzie jeszcze więcej po wybudowaniu tunelu średnicowego. Można się też spodziewać rozwiązań związanych z efektywniejszym zagospodarowaniem odpadów i pozyskiwaniem surowców w duchu zero waste. Mam na myśli podniesienie wydajności segregowania śmieci oraz recyklingu, a także stworzenie nowych możliwości wymieniania produktów ubocznych czy niepotrzebnych. Na Zachodzie, w ramach gospodarki zeroemisyjnej i zeroodpadowej, wprowadzane są specjalne centra wymiany dla mieszkańców. U nas działa to jeszcze na zasadach ruchów oddolnych, koordynowanych przez organizacje pozarządowe, ale można się spodziewać podobnych aktywności ze strony samorządów. Poza tym na znaczeniu będzie przybierać rolnictwo miejskie, na razie kojarzone z tradycyjnymi ogrodami działkowymi. Ale są już ogrody społecznościowe, także w USA i Europie Zachodniej, gdzie miasta są przecież znacznie bogatsze niż w Polsce. Ludzie coraz częściej chcą mieć świadomość tego, skąd pochodzi żywność, chcą ją produkować dla poczucia niezależności i kontroli tego, co jedzą.
Brzmi to dość prosto. A przychodzą Panu na myśl przykłady zastosowanych na świecie rozwiązań bardziej efektownych, zadziwiających?
Myślę, że w Polsce wciąż czymś bardzo dziwnym może być to, że w wielu miastach Europy Zachodniej połowa mieszkańców porusza się na rowerach – tak jest choćby w Kopenhadze czy Amsterdamie. To wszystko są rzeczy bardzo proste, ale działające.
Jaka jest realna skala oddziaływania tego typu zmian? Czy chodzi o to, żeby lokalnie żyło nam się odrobinę lepiej, zdrowiej i czyściej, czy też działania proekologiczne miast mogą wpływać na klimat i środowisko w szerokim wymiarze?
Działania podejmowane w skali miast mają charakter przede wszystkim lokalny, bo jednak ilość zieleni w miastach jest nieporównywalnie mniejsza niż poza ich granicami. Ale to są bardzo ważne sprawy, bowiem dotyczą one adaptacji do zmian klimatu. Jeśli spodziewamy się wzrostu temperatur na świecie, to w miastach będzie on odczuwany w największym stopniu. Wybetonowane powierzchnie pochłaniają ciepło, a potem je oddają, co sprawia, że powietrze nagrzewa się jeszcze bardziej – zjawisko to nazywa się „miejską wyspą ciepła”. Tereny zieleni obniżają temperaturę. Zatrzymują też wodę, zatem podnoszą wilgotność powietrza. To ma bardzo duże znaczenie w kontekście zmian klimatycznych, dzięki temu jakość życia w mieście może pozostać znośna. I to jest ten kluczowy argument, bo na to, że zieleń w miastach będzie pochłaniać szczególnie dużo dwutlenku węgla nie ma co liczyć. Natomiast w tym wymiarze istotne jest, aby ograniczać jego emisję, redukując ruch samochodów czy wymieniające piece węglowe na czystsze źródła ciepła.
Dążąc do ograniczenia ruchu samochodów, a jednocześnie uatrakcyjnienia przestrzeni miejskich, likwiduje się miejsca parkingowe, zastępując je szerszymi chodnikami, trawnikami, kwietnikami etc. Z drugiej strony przebija się wyraźnie słyszalny głos, że to utrudnia życie w mieście, że zabija biznes…
Na pewno nie można powiedzieć, że brak miejsc parkingowych zabija biznes. Bo to akurat zbadano w wielu miastach na świecie i dowiedziono, że przedsiębiorcy korzystają ze zwiększenia dostępności pieszej, z tego, że można poruszać się po danym obszarze. Natomiast jeśli chodzi o kwestię mieszkania, istotne jest, aby za zmianami infrastrukturalnymi szły też inne, dotyczące choćby jakości i dostępności transportu publicznego. Rozwiązanie stanowią też parkingi kubaturowe. Oczywiście ważne są również zmiany kulturowe dotyczące świadomości mieszkańców miast.
A jaki jest ten stan świadomości na dziś? Na ile to, o czym rozmawiamy, jest szeroko przyjętą postawą, a na ile abstrakcyjną i narzucaną odgórnie ideą?
Na pewno wciąż silnie ścierają się dwie grupy: przeciwników i zwolenników rozwiązań przyjaznych dla środowiska. To kwestia balansu między interesem prywatnym a publicznym oraz zrozumienia problemów, które przed nami stoją, wyzwań globalnych związanych z klimatem. Część mieszańców opiera się zmianom, ale część przyjmuje je z dużym zainteresowaniem i otwartością.