Areta Szpura walczy dziś z fast fashion/fot. Krzysztof Kuczyk, Agencja Forum

Jeszcze niedawno robiła furorę w przemyśle modowym. Ubrania marki, której jest współzałożycielką, nosiły Rihanna, Miley Cyrus, Ellie Goulding, Kylie Jenner czy Justin Bieber. Jednak w ciągu dwóch lat całkowicie zmieniła kierunek swoich działań. Wiedząc, jak bardzo przemysł tekstylny wpływa na produkcję odpadów na świecie, porzuciła dotychczasową działalność i skupiła się na poszukiwaniu sposobów na ratowanie planety.

Za tym krótkim opisem kryją się Areta Szpura i współzałożona przez nią marka Local Heroes. A jej sposoby na ratowanie Ziemi można poznać w książce „Jak uratować świat, czyli co dobrego możesz zrobić dla planety?”. To opis ze strony, która służy do promocji książki. W innym miejscu o sobie pisze natomiast tak:

„Przez 10 lat siedziałam w branży modowej. Pracowałam w magazynach, stylizowałam, współtworzyłam markę Local Heroes. Kiedy dowiedziałam się o przerażających kosztach taniej mody, rzuciłam ten świat i zaczęłam się zastanawiać, co mogę zrobić, żeby było lepiej”.

Narodziny aktywistki ekologicznej

Od tego czasu zażarcie walczy, by – mówiąc nieco poetycko – zmyć dawne grzechy, a przy okazji wstrząsnąć naszymi sumieniami i skłonić nas do dołączenia do ekipy ratującej świat. Ta wielka gwiazda mody została równie wielką aktywistką ekologiczną. Pełno jej w mediach, jej filmiki w serwisie YouTube mają po kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt tysięcy wyświetleń. Dla Playera natomiast przygotowała kilkuminutowe rozmowy z kobietami, które mogą być inspiracją dla innych. Tak powstało 97 nagrań o długości od 5 do 7 minut.

Otwarte pozostaje pytanie, jak długo Areta Szpura byłaby częścią wielkiego przemysłu odzieżowego, gdyby nie trafiła na dokument „True cost” (po polsku prawdziwy koszt), który jest dostępny na Netfliksie. Jak opowiada w najnowszym ekologicznym podcaście dla Spotify, tam zobaczyła kobiety w Bangladeszu, które muszą porzucić swoje dzieci, by setki kilometrów od nich szyć w klatkach tanie ubrania.

– A wystarczyłoby, by były tam: przedszkole, przerwy na siku, żeby była stołówka, transport i dobre, godziwe wynagrodzenie, za które każdy może przeżyć – wylicza.

Produkujemy 100 mld sztuk odzieży rocznie

Skala naszych odzieżowych działań i marnotrawstwa jest olbrzymia. Szpura kwituje to krótko: Gdybyśmy dziś przestali produkować ubrania, to mielibyśmy w czym chodzić przez 50 lat. Tylko z tego, co już zostało wyprodukowane i zalega w magazynach, na półkach w sklepach czy w magazynach rzeczy wyrzuconych, choć nadal są w dobrym stanie.

– Rocznie produkujemy 100 mld sztuk odzieży – wylicza Areta Szpura w podcaście. – Konieczne są bardziej świadome wybory: żeby mniej kupować, żeby zastanowić się dwa razy nad tym, czy na pewno potrzebujemy takiej samej koszulki czy bluzy, a jeśli już tak, to czy nie może być z drugiej ręki, kupiona przez aplikację, w lumpeksie lub wymieniona z koleżanką lub innymi ludźmi.

Aktywistka zwraca też uwagę na to, że w sklepach wisi pełno ubrań z tzw. zielonymi metkami, które są informacja, że jest to towar, który powstał dzięki recyklingowi.

– Mało kto myśli o tym, kto wykonał tę rzecz, jaką drogę ona przeszła – a średnio przechodzi przez ponad sto par rąk – jeśli kosztuje 29,90 zł i każdy chce na niej zarobić – podkreśla Szpura. – Nie myśli o tym, czy szwaczka dostała godziwe wynagrodzenie, a warunki pracy są bardzo „hardcorowe” i nie chcielibyśmy w nich pracować ani by ktokolwiek nam bliski to robił. To nie dzieje się tylko w Bangladeszu, wystarczy posłuchać zwierzeń polskich szwaczek.

Oczywiste dla niej jest, że tak powstałe rzeczy będą tanie. Zwraca uwagę na to, że klienci chcą kupować ubrania z ekologicznych materiałów, ale oczekują, że nie będą dużo droższe od „zwykłych”. To też efekt braku świadomości i transparentności firm, które za tym stoją, a także wiedzy o tym, w jakich warunkach powstały ubrania.

Koszty ponosi całe społeczeństwo

W swojej książce i rozdziale poświęconym modzie głos oddaje m.in. Annie Pięcie, która jest przedstawiana jako strateżka ds. zrównoważenia w modzie. I zaczyna z grubej rury, a raczej z naprawdę grubej metafory.

„Wyobraź sobie, że ktoś zrywa z Twojego wypielęgnowanego ogródka wszystkie warzywa. Przyrządza z nich byle jaki obiad, zużywając przy tym olbrzymie ilości wody i brudzi w całym domu. Co więcej, mimo że obiad powstaje z Twoich zasobów, intruz wystawia Ci za ten mdły posiłek rachunek i każe posprzątać pozostawiony bałagan. Mniej więcej tak na początku 2019 roku wygląda nasza relacja z przemysłem modowym. Koszty produkcji ubrań ponosi całe środowisko naturalne, a razem z nim – my wszyscy”.

Dalej nie przestaje być grubo: tony bluzek, topów, spódniczek i sukienek to biliony zużytych litrów wody, zatruta gleba i poziom dwutlenku węgla wyższy niż ten wytwarzany przez wszystkie linie lotnicze przez cały rok.

Recykling - modne słowo

I choć recykling od lat nieustająco robi karierę, to na całym świecie poddaje się mu jedynie 2 proc. ubrań. – Może ci ludzie ze szwalni są potrzebni do przerabiania tego, co już zostało wyprodukowane, a nie znalazło nabywców – zastanawia się Areta Szpura.

I podkreśla, że z ubrań uwalnia się mikroplastik, jeden z największych szkodników naszego środowiska. Radzi, by zamiast akrylowych swetrów kupować wełniane, którymi będziemy cieszyć się przez lata, natomiast na akrylowych niebawem pojawią się pęczki, które będą wymagały golenia i osłabią ubranie.

Nie stać nas na bylejakość, kupowanie rzeczy nietrwałych – Szpura nie pozostawia złudzeń. – Jesteśmy jednak przebodźcowani: gwiazdy co chwilę pojawiają się w nowych ubraniach, w serialach każdy ma ciągle coś nowego. Chodzenie cały czas w tych samych rzeczach jest traktowane jako wyraz buntu. Liczę jednak na to, że dojrzejemy do tego, by mieć mniej ubrań, bo jesteśmy zmęczeni ich ilością. Każdy z nas ma szafę przepełnioną ubraniami, mało z nich jest dobrej jakości, rzadko w którym dobrze wyglądamy. Fajnie jest natomiast związać się z dobrą rzeczą.

Aktywistka zwraca uwagę na to, że mało mówi się o toksynach i środkach chemicznych, które znajdują się w ubraniach. Wiedzą o tym doskonale pracownicy branży odzieżowej, którzy często płacą za to uczuleniami i wysypkami. Z tego względu lepiej kupować odzież w lumpeksach: była już prana, tych związków jest mniej.

Także Anna Pięta nie ma litości dla wielbicieli fast fashion. „Sieciowe marki wciskają nam 45 mini- i maksikolekcji rocznie (to prawie jedna na tydzień), a my posłusznie upychamy w szafie jeszcze jedną bluzkę w piętnastym odcieniu czerwieni po to, by za kilka dni (ewentualnie tygodni) pójść na kolejne zakupy. Z nudów, na poprawę humoru albo z czystego kaprysu (badania podają, że hormon szczęścia wywołany zakupami działa tylko u 20 proc. konsumentów i to maksymalnie do 48 godzin). Kupujemy bezrefleksyjnie, bez powodu, ale przede wszystkim – zbyt tanio, więc pozbywanie się rzeczy nie stanowi dla nas problemu”.

Nadal macie ochotę na zakupy?

share-icon Podziel się artykułem ze znajomymi
Jolanta  Woźniak
Jolanta Woźniak

Ukończyła studia na Wydziale Prawa Uniwersytetu Łódzkiego. Od lat związana jest z tematyką spółdzielczości mieszkaniowej i spraw z zakresu procedury cywilnej. Regularnie współpracuje z kancelariami notarialnymi. Pasjonatka nie tylko prawnych zagadnień, ale także naturalnych kosmetyków i naturalngo dbania o skórę...

Komentarze
chevron-down