Renata Prokopiak przy pracyRenata Prokopiak przy pracy
Wiele można się dowiedzieć z zapachu – czy mebelek stał w wilgotnej piwnicy, na strychu, czy też był dobrze zaopiekowany – mówi Renata Prokopiak / fot. archiwum prywatne

2024-03-19

Zapach jest bardzo ważny. Od niego wszystko się zaczyna. Jest specyficzny. Czasem słodkawy, innym razem ostry. Jest zapowiedzią pewnej tajemnicy. Ukryta w nim jest historia, sięgająca czasem 50, 60, a nawet 100 lat. Dużo mówi o ludziach, minionych czasach, o tym, czego dziś już nie ma. Stare meble pachną. Jaki dom ozdabiały, zanim wylądowały w piwnicy, na strychu czy wręcz na śmietniku? Kim byli ich właściciele? Co się kryje pod grubą warstwą kurzu, brudu, a nawet tłuszczu?

To pewna opowieść, którą krok po kroku odkrywają pasjonaci staroci. Poświęcają swój wolny czas, pracują po godzinach, w dni wolne, by przywrócić starym meblom ich dawny blask. 

Tak naprawdę to dawanie starociom drugiego życia. Tak, by na nowo mogły cieszyć oko swoich właścicieli. Zanim jednak do tego dojdzie, mijają żmudne godziny poświęcone na szlifowanie, wygładzanie, lakierowanie. 

Czasem trzeba wymienić jakąś część, która gdzieś się złamała, zniszczyła czy po prostu zgubiła i trzeba ją teraz dorobić. To swoista podróż w przeszłość w poszukiwaniu tego, co minęło.

– Kiedy trafia do mnie jakiś mebel do renowacji, zamykam oczy i zaczynam go głaskać. W ten sposób najlepiej „zobaczyć” wszelkie uszczerbki, dołki, złamania i ubytki. 

Wiele można się dowiedzieć z zapachu – czy mebelek stał w wilgotnej piwnicy, na strychu, czy też był dobrze zaopiekowany – mówi Renata Prokopiak, która na FB prowadzi stronę TapiReno-wanie.

Pierwszym meblem, który trafił do Renaty Prokopiak, była stara toaletka. Obraz nędzy i rozpaczy. Szuflady zwichrowane, powyginane półki, brak głównej szuflady. – Kupiłam ją za nieduże pieniądze. Zaczęłam przy niej dłubać. Potem zaczęłam rozglądać się za jakimiś kursami, na których mogłam czegoś więcej dowiedzieć się o renowacji. 

Szybko poznałam ludzi, którzy tym się profesjonalnie zajmują, jak choćby z Galerii Sztuki i Pracowni Renowacji Stara Praga. Miejsce idealne dla tych, którzy stawiają pierwsze kroki w tej dziedzinie. 

Renowacja mojej toaletki trwała długo, tak ze trzy lata. Ale ja się na niej wszystkiego uczyłam. Poznawałam ją. Ostateczny efekt zachwyca. Dziś to moje dziecko, z którym nigdy się nie rozstanę – mówi Renata Prokopiak.

Renowacja starych mebli, stolarstwo, tapicerstwo to zawody, które w ostatnich latach zrobiły się bardzo modne. Jak grzyby po deszczu powstają w mediach społecznościowych grupy, które zrzeszają stolarzy-amatorów. 

Wymieniają się informacjami dotyczącymi technik stolarskich, udzielają sobie rad, odsprzedają meble. Publikują mnóstwo zdjęć swoich dzieł, czyli stołów, szaf, drzwi, komód i witryn przed i po renowacji.

To sposób nie tylko na reklamę, ale również na pochwalenie się swoją pracą, poszerzanie kręgu znajomych i stawianie sobie kolejnych wyzwań. Królują w tym przede wszystkim osoby powyżej 30. roku życia, często wychowane w mieszkaniach urządzonych jak z katalogów IKEI. 

W czasach ich dzieciństwa to był szczyt marzeń, ale też oznaka pewnego statusu społecznego. W latach 90. ubiegłego wieku zwykła, prosta szafka kosztowała majątek. Dla wielu to był wielki przedmiot pożądania, spełnienie marzenia. 

Dziś te meble uchodzą za stosunkowo tanie, powszechnie dostępne. Efekt? Wiele mieszkań wygląda tak samo. Są umeblowane według tego samego wzoru. Wszędzie te same stoliczki, te same łóżka, krzesła, dywany. 

Mnóstwo znajomych ma niemal identyczne kuchnie czy bliźniaczo podobne łazienki. A jak ma się w domu coś oryginalnego, niepowtarzalnego, to od razu to mieszkanie wygląda inaczej – mówi Natalia Jońca, która od kilku lat zajmuje się renowacją i tapicerowaniem mebli.

Natalia, podobnie jak wiele innych osób, pod okiem doświadczonych już stolarzy, tapicerów, renowatorów bierze udział w kursach, warsztatach i innych szkoleniach.

 – Można się dowiedzieć, jakie są techniki na pozbycie się starego lakieru albo jak trzymać narzędzie, żeby nie zrobić sobie krzywdy ani nie uszkodzić mebla, albo jak się zachowuje drewno, jak poskładać kawałki do siebie, żeby się trzymały – opowiada.

O tym, jak dużym zainteresowaniem cieszą się takie kursy, najlepiej świadczy fakt, że wolne miejsca rozchodzą się na pniu. Nawet w ciągu kilku godzin organizatorzy potrafią zebrać komplet kursantów. 

Dotyczy to zarówno szkoleń przygotowywanych przez miasto, jak i tych komercyjnych. Cena takich dwudniowych, weekendowych warsztatów to często wydatek rzędu 1 tys. zł. Do tego zazwyczaj trzeba doliczyć koszt mebla, który chce się odnowić. 

W ostatnich latach, pod wpływem ogromnego zainteresowania starociami, ceny poszybowały w górę, szczególnie w dużych miastach. Na prowincji jest trochę taniej, ale jak się doliczy koszt dostawy, wychodzi i tak bardzo dużo.

– Chciałam kupić do renowacji cztery krzesła Hałasy, komplet kosztował ok. tysiąca zł. Jeśli do tego doliczyć koszt materiałów, czyli lakierów, klejów stolarskich czy pianki do siedzisk, nowej tkaniny, to wychodziło bardzo, bardzo dużo. 

Więc poszukałam tańszej opcji i kupowałam pojedyncze krzesła – jedno na Pradze, drugie na Woli, trzecie i czwarte jeszcze gdzie indziej. Wyszło ok. 120 zł za jedno – mówi Natalia Jońca.

Dla niektórych zapaleńców weekendowe kursy to za mało. Swoisty renesans przeżywają więc szkoły zawodowe, jak na przykład Szkoła Drzewna w Garbatce-Letnisko, która od 2018 roku działa pod auspicjami Samorządu Województwa Mazowieckiego. 

To miejsce dla osób z pasją, także tych, którzy już mają zawód, ale chcą poszerzyć swoje kwalifikacje. Zajęcia dotyczą tajników stolarstwa, technologii drewna, renowacji mebli, ale też tapicerstwa.

– Cudowne miejsce! Mnóstwo „zafiksowanych ludzi” tam spotkałam. To naprawdę przeżywa rozkwit. Kiedyś, kiedy ja kończyłam podstawówkę, czyli w latach 80., wręcz nie wypadało iść do szkoły zawodowej, uważało się je za coś gorszego, więc wszyscy szliśmy do ogólniaków.

A dzisiaj, dzięki Centrum Kształcenia Ustawicznego, zdobywam dodatkowy, konkretny fach – mówi Renata Prokopiak.

Dla niej to nadal praca dorywcza, po godzinach. – Czasem się śmieję, że po robocie idę do pracy. Czemu to robię? Dobrze się w tym czuję. Całe życie byłam bardziej „techniczna”, czyli wolałam siedzieć w garażu niż w kuchni. 

Ta praca sprawia mi ogromną satysfakcję. Kiedyś trafił do mnie sekretarzyk z XIX wieku. Podeszłam do niego z drżeniem serca. Trzeba było mocno przy nim popracować. Efekt? Klienci, którzy go ode mnie odbierali powiedzieli: „Takim go pamiętam z dzieciństwa, właśnie tak wyglądał”. 

Czy można było usłyszeć coś lepszego? Ten błysk w oku właścicieli mebla po jego renowacji jest najcudowniejszą rekompensatą za godziny poświęcone na szlifowanie, klejenie czy tapicerowanie – podsumowuje Renata Prokopiak.

Renowacją czy tapicerowaniem zajmują się głównie kobiety. To może dziwić, bo to jest ciężkie zajęcie, wymagające niezłej kondycji, siły fizycznej. Kobiety są jednak dużo bardziej cierpliwe, dokładniejsze, bardziej zdeterminowane. 

To oczywiście nie jest tak, że panowie omijają szerokim łukiem takie zajęcia. Po prostu jest ich mniej. – Dużo jest kobiet, które na co dzień pracują w biurze, na różnych stanowiskach. Praca przy meblach pozwala przenieść się w zupełnie inny świat. 

Czasem włączam sobie jakiś podcast i szlifuję, szlifuję… Tak mijają dwie, trzy godziny… Zupełnie tracę poczucie czasu. To często są proste zajęcia, które odciążają głowę, można zupełnie o niczym nie myśleć. Zapomnieć o świecie – opowiada Natalia Jońca.

 Wiele inspiracji można zaczerpnąć z Internetu. Szczególnie cenne są przeróżne nagrania instruktażowe ze Stanów Zjednoczonych, gdzie moda na „swoje” meble przyszła dużo wcześniej niż u nas. 

– Dawanie meblom drugiego życia sprawia ogromną frajdę. Często taka stara szafa, krzesło, stół czy kredens są bardziej wytrzymałe od tych nowych mebelków. One potrafią przetrwać lata, podczas gdy te z płyty wiórowej rozpadają się po kilku latach. 

Siedziska i szuflady się deformują. Poza tym te stare meble mają swoje unikatowe kształty, niepowtarzalny design. Widać, że zostały zaprojektowane nie tylko po to, by wypełnić jakąś funkcję, ale też by cieszyć oko – mówi Renata Prokopiak.

Meble w PRL – kilka słów o designie tamtych czasów

„Najbliżej spokrewnione z architekturą wnętrz meblarstwo przeżywać zaczęło od 1960 r. swój nowy etap. Czasy te przyniosły przede wszystkim rozwój mebli przemysłowych, innych niż uprzednio, lekkich, prostych, wielofunkcyjnych, projektowanych coraz częściej przy udziale znakomitych plastyków. 

(...) Realizację nowych projektów podjął stopniowo cały kluczowy przemysł meblarski dysponujący niebagatelną liczbą około 120 fabryk. Nowego typu meble przemysłowe, powszechnie dostępne, stały się więc największą zdobyczą lat sześćdziesiątych w tej dziedzinie.

Skandynawię uważało się w tych czasach za ojczyznę szlachetnych sprzętów drewnianych, słynących z lekkiej konstrukcji opartej na zasadach rytmów powtarzalnych, mebli, których walory użytkowe, jakościowe i plastyczne były powszechnie doceniane. 

Ten znakomity pierwowzór posłużył za podstawę rodzimym meblom drewnopodobnym, konstruowanym najczęściej z prefabrykowanych elementów przy zastosowaniu nowych materiałów i technologii. 

Zasadniczym tworzywem stały się płyty paździerzowe, wiórowe, spilśnione i wszelkie unilamy czy malaminy, zastępujące nie tylko drewno, ale również kosztowne okładziny – forniry. Zamiast wyściełania tapicerskiego wprowadzono gumę piankową.

W latach 60. doszło do ewolucji podstawowych sprzętów. Zmieniły się ich proporcje, przestrzenne usytuowanie, czyniąc jedne niskimi, jak np. tapczany i stoliki, inne rosnącymi ku górze aż pod sufit, płasko obudowującymi ściany, jak regały, szafy, pawlacze itp. 

Uwydatniła się też wyraźnie tendencja do geometryzowania form, nasiliły się kontrasty kolorystyczne, nastąpił zanik zdobień snycerskich i rzeźbiarskich, wyokrągleń i płynnych konturów mebli. Ideałem stały się wszelkiego typu meble segmentowe, które można było dowolnie zestawiać i spiętrzać”.

„Dzieje sztuki polskiej”, praca zbiorowa pod red. Bożeny Kowalskiej, WSiP, Warszawa 1987

„W mieszkaniach robotniczych najczęściej dominował tradycyjny schemat: sypialnia małżeństwa z dwoma łóżkami na środku, przy nich szafki nocne, obok wielka, trzydrzwiowa szafa, toaletka, nieduży stolik, do tego pokój dzienny z okrągłym stołem i krzesłami, komodą, kredensem lub serwantką, radiem, kwietnikiem i tapczanem o funkcji wypoczynkowo-reprezentacyjnej, na którym nikt nie sypiał, za to leżały ozdobne poduszki i lalki”.

„Futerał. O urządzaniu mieszkań w PRL-u”, Agata Szydłowska, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2023

share-icon Podziel się artykułem ze znajomymi
Agnieszka Sopińska
Agnieszka Sopińska

Dziennikarka z zawodu. Pracowała w największych ogólnopolskich mediach. Relacjonowała najważniejsze wydarzenia polityczne w minionych latach. Stawia na życie w zgodzie z naturą. Ceni sobie spokój. Jej ogromną pasją jest uprawa roślin domowych. ...

Komentarze
chevron-down