2024-03-07
Z ósmym marca było trochę jak z pierwszym maja. Święto zrodzone w Ameryce z buntu wobec patologii wczesnego kapitalizmu, w powojennej Polsce zostało twórczo zaadaptowane do nowej, socjalistycznej rzeczywistości, szybko przybierając formę tyleż pompatyczną, co komiczną. Goździki, rajstopy, kawa, rączek całowanie i obowiązkowe akademie ku czci – czego tam nie było…
8 marca. Dzień Kobiet. Już nie państwowy, ale wciąż celebrowany i to ochoczo, choć zwykle powierzchownie i na pokaz. Przedziwny konglomerat nowych obyczajów i PRL-owskich zaszłości.
Święto trochę feministyczne, trochę konserwatywne, stawiające kobiety na piedestale, lecz niewolne od stereotypów w niczym nieprzystających do reguł współczesnego świata.
Dla wielu polskich mężczyzn to ten dzień, w którym z rana lub po pracy staje się w kolejce po rutynowego tulipana, dla części kobiet – okazja, by głośniej niż zwykle upominać się o swoje prawa. Skąd tyle rozbieżności? W dużej mierze odpowiedź kryje się w historii.
Amerykańskie korzenie Dnia Kobiet
Geneza Dnia Kobiet jest skomplikowana. Są tacy, którzy wywodzą jego tradycję z rzymskich Matronaliów, obchodzonych 1 marca ku czci bogini Junony, opiekunki kobiet zamężnych. W tym oto dniu mężczyźni obdarowywali swoje wybranki prezentami i spełniali ich zachcianki, one zaś modliły się o pomyślność w miłości oraz płodność.
Nietrudno zauważyć, że pewne elementy tej celebry wpisują się w świętowanie Dnia Kobiet w dzisiejszym jego wydaniu. Jednak doszukiwanie się korzeni antycznych wydaje się zbyt daleko idącą nadinterpretacją. W rzeczywistości bowiem święto to nierozerwalnie wiąże się z historią ruchów robotniczych końca XIX i początku XX wielu, przy czym i tu jest wiele niejasności.
fot. Bri Tucker on Unsplash
Wedle jednej z funkcjonujących teorii dzień ten miał pierwotnie upamiętniać strajk kobiet, do którego doszło w jednej z nowojorskich fabryk bawełny w 1857 roku. Zatrudnione tam włókniarki domagały się krótszego dnia pracy oraz wynagrodzeń równych z uposażeniami mężczyzn.
Najprawdopodobniej jednak jest to mit mający na celu rozmycie kontekstu i oderwanie święta od jego socjalistycznego rodowodu. Historycy są bowiem dość zgodni: po raz pierwszy Dzień Kobiet obchodzono w USA 28 lutego 1909 roku z inicjatywy Socjalistycznej Partii Ameryki, rok po tragicznym pożarze, który pozbawił życia ponad sto strajkujących i zamkniętych w nowojorskiej fabryce pracownic.
Największe zasługi przypisuje się w tym kontekście Theresie Malkiel, znanej sufrażystce, rosyjskiej Żydówce zbiegłej do Nowego Jorku przed antysemickimi pogromami trawiącymi państwo carów.
Przybywając do USA w 1891 roku Malkiel znalazła zatrudnienie w jednej z fabryk i szybko odkryła, że Ameryka nie jest bynajmniej rajem na Ziemi. A na pewno nie dla milionów robotników stanowiących tanią siłę napędową pędzącej gospodarki.
Były to czasy rewolucji przemysłowej i tak zwanego dzikiego kapitalizmu, gdzie wyzysk był na porządku dziennym, głównym zaś przejawem kobiecej emancypacji pozostawała możliwość na wpół niewolniczej harówki.
Malkiel przez lata angażowała się w inicjatywy mające na celu poprawę losu kobiet w amerykańskich fabrykach, później zaś zapisała się do partii socjalistycznej, z czasem stając się wpływową działaczką.
W lutym 1909 roku udało się jej zorganizować duży wiec w Nowym Jorku, podczas którego przedstawiono publicznie szeroką paletę postulatów robotniczych i feministycznych. Wydarzenie to zapisało się na kartach historii jako Narodowy Dzień Kobiet.
Radziecki sznyt
Niedługo potem, decyzją komunistycznej międzynarodówki, święto nabrało globalnego rozmachu. 19 marca 1911 roku już nie narodowy, lecz Międzynarodowy Dzień Kobiet obchodzony był w Niemczech, Austro-Węgrzech, Szwajcarii i Danii.
U progu I wojny światowej, a także w jej trakcie, wydarzenie zmieniło nieco charakter, włączone bowiem zostały weń komponenty pacyfistyczne. Rosła też jego waga. W szczególności warto wspomnieć zajścia, do których doszło 8 marca 1917 roku w Rosji i które zmieniły bieg dziejów nie tylko imperium carów, ale całego świata.
Zorganizowane wówczas przez kobiety protesty pod hasłem „Chleb i pokój” były jednym z kluczowych punktów zapalnych rewolucji lutowej, zakończonej abdykacją cara Mikołaja II.
Kilka miesięcy później rozchwianą Rosją wstrząsnęła kolejna rewolucja, tym razem październikowa, która na dobre zmiotła carat i ustanowiła rządy komunistów z Leninem na czele. Wtedy też bolszewicka feministka Aleksandra Kołłontaj uprosiła przywódcę, by uczynił on 8 marca świętem państwowym. Lenin zgodził się.
I choć początkowo wydarzenie to nie należało do najważniejszych w kalendarzu, status taki zyskało kilkadziesiąt lat później. W 1965 roku dzień ten stał się wolny od pracy po to, by dać masom robotniczym sposobność upamiętniania wkładu kobiet w budowę komunizmu oraz zwycięstwo w wielkiej wojnie ojczyźnianej…
W Polsce święto po raz pierwszy obchodzono w roku 1924, wówczas jednak miało ono znaczenie marginalne. Wszystko zmieniło się po II wojnie światowej i przymusowej zmianie systemu politycznego. Dzień Kobiet w sowieckim, już nie rewolucyjnym, lecz afirmacyjnym wydaniu, był jednym z licznych rozwiązań przeniesionych na rodzimy grunt z ZSRR.
Goździki, rajstopy i mydło
W PRL praca kobiet stała się powszechna i na swój sposób hołubiona, a nawet fetyszyzowana. Emancypacja dokonywała się poprzez dostęp do zawodów dotąd typowo męskich: w budownictwie, przemyśle, rolnictwie i wielu innych dziedzinach.
Do dziś jednym z symboli tamtych czasów pozostaje słynny plakat z 1949 roku, zatytułowany „Dziewczyny na traktory”, przedstawiający Magdalenę Figur za kierownicą ciągnika John Deere (amerykańskiego, o zgrozo).
Była ciężka praca przez cały rok, musiały być i honory, choćby przez jeden dzień. Dlatego jak Polska długa i szeroka, w każdym bez wyjątku przedsiębiorstwie 8 marca odbywały się uroczyste gale. Obowiązkowe rzecz jasna.
Podczas uroczystości eksponowano szczególne kwalifikacje kobiet pozwalające im wzorowo spełniać się w podwójnej roli, zarówno żon i matek, jak i pracownic budujących socjalistyczny dobrobyt. Peany wygłaszali oczywiście panowie – sekretarze, dyrektorzy, kierownicy, koledzy.
Czasem też w radosnym anturażu i przy akompaniamencie braw dokładano koleżankom nowe obowiązki, skryte pod płaszczykiem współzawodnictwa, zobowiązań pracowniczych, śrubowania norm i innych zaszczytnych celów. Po przemówieniach wręczano kwiaty – w pierwszych dekadach były to goździki, później coraz częściej tulipany.
fot. Ioann-Mark Kuznietsov on Unsplash
Na koniec zaś następowało ogólnozakładowe pijaństwo pod hasłem „za zdrowie pań”. Pili głównie panowie, w związku z czym wiele kobiet na koniec dnia miało okazję sprawdzić się w jeszcze jednej zaszczytnej roli – opiekunki.
Szczególnie hucznie Dzień Kobiet świętowano w latach siedemdziesiątych. Nie przypadkiem. Po ustąpieniu siermiężnego Władysława Gomułki nastała dekada Edwarda Gierka, który nie tylko na każdym kroku podkreślał znaczenie kobiet we współczesnym świecie, ale też lubił swego rodzaju blichtr i pompę. Niewątpliwie swoją rolę odegrał także wzrost znaczenia święta w bratnim ZSRR.
Ponieważ gospodarka PRL była gospodarką tak zwanych niedoborów, Dzień Kobiet nierzadko stanowił okazję do tego, być przynajmniej raz w roku wyposażyć kobiety w dobra na co dzień deficytowe i z tego powodu niemal luksusowe.
Choć z dzisiejszej perspektywy trąca to groteską, wówczas zupełnie na poważnie obdarowywano zatem panie takimi rarytasami, jak rajstopy, kawa, ręczniki, a nawet mydło i papier toaletowy…
Ustanowione w PRL święto państwowe z okazji dnia kobiet przeżyło Polskę ludową o kilka lat. Zlikwidowano je w 1993 roku za rządów – nomen omen – pierwszej kobiety na stanowisku premiera III RP, czyli Hanny Suchockiej.
Jak wiele reliktów poprzedniej epoki, zostało ono wówczas na moment zmarginalizowane i nieco zapomniane. Nie trwało to jednak długo. Silnie zakorzeniony obyczaj przetrwał i rozkwitł w nowej, „sprywatyzowanej” formie.